Najpierw nachodzi cię wizja.
Ma być płaszczyk, taki szaro-kremowy, ciepły, wełniany, o nieregularnej strukturze.
Potem szukanie po sklepach- oczywiście, jak się szuka czegoś konkretnego ,to nie ma szans znaleźć, albo ceny są kosmicznie. I wtedy przychodzi olśnienie: a czemu by samej nie zrobić?
I wtedy ogarnia cię podniecenie: trzeba będzie włóczkę kupić! I tu już przepadłaś. Choćby ci teraz za darmo idealny płaszczyk pod nos podsuwali, to wizja paczuszki z puchatymi kulkami w środku przyćmiewa wszelkie rozsądne argumenty. I co z tego, że szafa z wełną się nie domyka- TEJ włóczki jeszcze nie masz.
Godziny serfowania po stronach dla włóczkomaniaków, i dopasowywanie wyobrażeń do zasobu portfela, owocuje w końcu zamówieniem( jest wyprzedaż! jeah!!!). I teraz jesteś jak na głodzie- ręce drżą, w żołądku ssie- czy to co zamówiłaś będzie odpowiadać wyobrażeniu?
Wracasz z pracy do domu, na stole czeka paczka. Zaklejona, mąż wie, ze najbardziej lubisz właśnie ten moment niecierpliwego rozrywania taśmy i otwierania wieka.
Są!! Są cudne! z niedowierzaniem dotykasz... ogarnia cię błogość. Ta miękkość, ta puszystość. Jesteś w siódmym niebie
Nie ważne, ze jeszcze śniadania nie jadłaś i kawy nie piłaś, drżącymi z niecierpliwości rękoma robisz próbkę- tak właśnie miało być, to ci się podoba ;DTeraz tylko dokończyć to co zalega na drutach i można się brać do nowego projektu ;D