Nie chcę zanudzać tematem, który czyha na każdym rogu, że przysłowiowo aż strach lodówkę otworzyć... Ale nie ucieknę przed rzeczywistością, która nas wszystkich dopadła, pisząc scenariusze, przebijające wszelkie science fiction...
Chciałam tylko wyrzucić z siebie, to co siedzi mi w głowie i drąży, nie dając spokoju. To co sprawia, że mi- zdeklarowanej pacyfistce nóż w kieszeni się otwiera... a kroić to ja umiem...w końcu to mój fach...
Rok temu mniej więcej pojawiły się pierwsze doniesienia o nowej chorobie. W pierwszym odruchu pomyślałam sobie, ot znów jakaś wirusówka, poszaleje przez sezon i się skończy. Relacje z Chin były tak paradoksalne, że aż trudno było w to uwierzyć. Potem zaczęły się przygotowania szpitala do wzrostu zachorowań. Cyfry statystyk były coraz bardziej niepokojące, kazano nam zostać w domu, pozamykano zakłady, dzieci nie poszły do szkoły... i co? I nic... słyszało się o jakimś chorym tu czy tam, w naszym szpitalu, przebranżowanym w miarę potrzeb z kliniki sercowo-naczyniowej, na szpital zakaźny oddziały świeciły prawie że pustkami.
Spodziewana fala okazała się nie tsunami, a raczej falką, która może przewróciła kilka kajaków, ale sumie zbyt dużych szkód u nas nie narobiła...
Latem przyszło odprężenie, nadzieja, że może to już powoli po wszystkim, że wrócimy do normalności. Przy pięknej pogodzie nikt nie chciał słychać ponurych prognoz wirusologów...
Tornado przyszło jesienną. Nagle w szpitalu zabrakło łóżek, szczególnie tych dla najbardziej potrzebujących- na intensywnej terapii, z respiratorami. Nagle wirus stał się niebezpiecznym sąsiadem- coraz więcej znajomych, przyjaciół, członków rodziny okazywało się być "pozytywnymi". O dziwo decyzja o lock down nie przyszła teraz tak szybko, no i wydaje mi się, że też środki teraz podewzięte są ładniejsze w porównaniu do wiosny.
Od czasu do czasu pracuje na oddziale covid i widzę, co to za paskudztwo. To nie ma nic wspólnego z przeziębieniem czy grypą. Mam porównanie z epidemią grypy, bodajże w 2018 roku. Byłam akurat na oiomie, też brakowało łóżek, też było dużo chorych, ale trwało to może miesiąc czy dwa, no i jednak tego "dużo" w żadnym wypadku nie można porównać z obecnym ogromem.
Poza tym nie widziałam, żeby wirus tak masywnie atakował całe ciało. Wszystkie narządy- nie tylko płuca. No, a jeśli chodzi o płuca, to robi z nich do niczego nie użyteczną szmatę.
I nie piszę tu o starych, schorowanych pacjentach- takich pacjentów już w ogóle nie przyjmuje się do szpitala, pozwalając na delikatnie mówiąc ""naturalny przebieg choroby" uważając tylko na to, aby nie cierpieli. Mówię o zdrowych 30-latkach umierających dwa dni po przyjęciu do szpitala, o 50-latkach, którym w przebiegu choroby trzeba amputować nogę, o do tej pory zdrowej, samotnej matce dwóch nastolatków, umierającej "pod maszynami" w oczekiwaniu na przeszczep płuc, bo jej własne są już do niczego nie zdolne...
I tu dochodzę powoli do sedna... jestem na maksa wku...na....
Tak jak wiosną jeszcze mogłam zrozumieć, że ktoś "nie wierzy w koronę", tak teraz mnie roznosi jak coś takiego słyszę. Wściekam się, kiedy durne masy palące papierosy, których szkodliwość jest udowodniona, żrąc najtańsze mięso z marketu, które jest co najmniej podejrzane, wygłasza ekspertyzę o szkodliwości maseczek, które chronią przed zarażeniem, czy szczepionki, która mam nadzieję pozwoli światu wrócić do normalności.
Trzęsie mnie gdy słyszę o imprezach, bo przecież nie można kilku miesięcy dla dobra społeczeństwa kontaktów ograniczyć.
Przejmuję się bo te osoby nie tylko narażają siebie i swoje otoczenie, ale również mnie i moich najbliższych...
Poddaje się w wątpliwość statystyki, zarzucając lekarzom fałszowanie aktów zgonu przez wciskanie covidu jako powodu śmierci i wątpiąc w udokumentowaną nadumieralność. Tylko skąd biorą się nagle masowo wolne miejsca w domach opieki, na które do tej pory tygodniami czy nawet miesiącami trzeba było czekać?
Dlatego się zaszczepiłam, dlatego przyjaciół i rodzinę widuje tylko wirtualnie...
I będzie lepiej ,i jeszcze spotkamy się na koncercie, na nartach czy na plaży pod palmami!!
Zdrówka Wam życzę!