Witam po dłuższej przerwie. Pierwszy raz zdarzyło mi się nie pisać ponad miesiąc- mam nadzieje, że się ciut stęskniliście ;)
Intensywnie było w tym czasie- zostawiłam Was w ostatnim poście z moimi wakacyjnymi dylematami. Ostatecznie wygrało wyobrażenie piaszczystych plaż, lazuru nieba i gorącego słońca Italii.
Zaczęliśmy nasza przygodę nad Lago Maggiore- pięknym jeziorem na pograniczu Szwajcarii i Włoch. Z drogi (niech żyje internet!) znaleźliśmy i zarezerwowaliśmy pole namiotowe na jego południowo- wschodniej części. Nasz namiot stał około 200 metrów od brzegu jeziora. Byliśmy zauroczeni pięknymi widokami jeziora otoczonego Alpami, nawet jeśli jego nieco błotnisty w tym miejscu brzeg nie zapraszał do kąpieli. Ale dzieci były zachwycone kempingowym basenem i organizowanymi prawie co wieczór dyskotekami dla dzieci.
Po trzech dniach leniuchowania, pożegnani burzą z piorunami, udaliśmy się do Rzymu. W Rzymie zarezerwowaliśmy( znów z drogi) mieszkanie z Airbnb- portal z prywatnymi kwaterami na całym świecie- wielokrotnie już korzystaliśmy z jego usług i mogę go każdemu polecić!
Rzym jest piękny, niezwykle klimatyczny, nawet jeśli było dużo kurzu i jeszcze więcej turystów. W ciągu trzech dni obeszliśmy większość znanych miejsc, ale na stanie w kolejkach do muzeów, czy dokładniejsze zwiedzanie czasu i sił nie wystarczyło- na pewno tam wrócimy!
( może następnym razem bez dzieci)
Cały czas podczas naszej malej podroży szukaliśmy miejsca idealnego na wylegiwanie się nad morzem. Z piaszczysta plażą i piękną okolica. Z kimkolwiek byśmy o tym nie rozmawiali, polecano nam Gargano - ostrogę na włoskim bucie.
Nie zawiedliśmy się- mały, rodzinny kemping Baya San Nicola zapewniał schronienie w cieniu palm i świerków(czy sosen ? ) przed palącym słońcem, mały sklepik typu " szwarz mydło i powidło" i co najważniejsze bezpośredni dostęp do przepięknej plaży. Nocą słuchaliśmy szumu fal, który podczas dwudniowego " sztormu" zagłuszał bzyczenie komarów i tupanie mrówek.
Pobliskie średniowieczne miasteczko- Peschici okazało się niezwykle urokliwe, z wąskimi uliczkami wykutymi w kamieniu, licznymi restauracjami i sklepikami z lokalnymi pamiątkami takimi jak ceramika, czy ręcznie wyrabiane, kolorowe makarony, bądź tez przetwory z warzyw czy świeża oliwa z oliwek.
Jedynym, ale dla mnie dość sporym minusem włoskich kempingów, które odwiedziliśmy była nieustająca animacja. O 9 rano z megafonu rozlegała się muzyka i przemiły kobiecy głosik, przedstawiający program na dany dzień. Zapowiedzi każdego, kolejnego punktu były powtarzane prawie co godzinę. Wieczorem muzyka milkła około północy. I nie był to raczej repertuar przeznaczony dla uszu konesera. Hitem było "Baby- Disco" zorganizowane o godzinie 23.
Po powrocie do domu wpadliśmy w młyn codzienności. Akrobacją cyrkową była organizacja dojazdu do nowej szkoły mojego gimnazjalisty i popołudniowe rozwożenie dzieci na zajęcia dodatkowe.
Ale teraz po półtorej miesiąca zaczyna wszystko wracać do normy. Nawet udało mi się napisać koncept pracy doktorskiej, do której badania mam niedługo zacząć (chwale się!!!)
W międzyczasie świętowaliśmy ósme urodziny mojej starszej córki.
Zażyczyła sobie malinowy tort i babeczki.
Kruche ciasto na babeczki smakowało idealne, ale nie dawało się po upieczeniu wyjąć z foremek, wiec zamiast babeczek wymyśliłam kruche owocowe placuszki z kremem.
Teraz tematy najbardziej Was interesujące- na drutach od lipca niezmiennie piękny, srebrzysty jedwab od Zauberwiese zamienia się powoli w
kardigan Surry Hills
Książkowo porwał mnie Harry Potter. W sierpniu zaczęłam, a w tym tygodniu skończyłam po kolei siedem tomów. Bardzo wciągnęła mnie ta, znana już z filmów, opowieść. Jednak po raz kolejny muszę stwierdzić, ze film książce do obwoluty nie sięga. Ciesze się, że wyszedł już ósmy tom i mam nadzieje, że ktoś( czyt. pan mąż) domyśli się, że ma mi ją koniecznie na urodziny kupić.
Na sam koniec zdjęcia pod tytułem "sport to zdrowie"- przestrzegające przed próbami lataniem rowerem, jeśli nie jest się E.T.
Łokieć niestety złamany, ale na szczęście bez przemieszczenia, operować nie trzeba, nawet gipsu mi nie założyli,
bo do lekarza poszłam po 9 dniach od wypadku.
P.S. przepraszam za jakość zdjęć, komp mi się zbuntował, ze przeładowany jak osioł i nie chce mi żadnych zdjęć z aparatu zgrać, nie mówiąc o jakiejkolwiek obróbce....wiem, czas posprzątać na dysku....